wtorek, 18 października 2011

Tego nie robi się kotu...

Autorem artykułu jest Aleksander Sowa



Zakładam dziś białą sukienkę i czuję jak boli. Byliśmy dwoje a teraz drapię drzwi w oczekiwaniu na coś... co nigdy nie nastąpi. Zostawiłeś mnie samą, choć wiesz przecież, że tego – nie robi się kotu...

W Twoich zielonych oczach wciąż błyszczy kolor Twojego jasnego jak słońce uśmiechu a mnie dopada echo Twych słów. W potoku pocałunków i w rzece ust.

Sierść na grzbiecie jeży mi się ze strachu przed jutrzejszym dniem. Znów bowiem siedzę dziś sama – tak potwornie sama – owinięta w mrok nocy i czuję przenikający mnie, kusząco słodki zapach Twojej aksamitnej skóry. Zapach, który paraliżował me zmysły, doprowadzał do szybszego bicia serca i zwilgotnienia mych dłoni. W pamięci mam wciąż gorące noce i zimne pożegnania. Czaszkę rozsadza mi Twoje, kocham, które teraz gryzie boleśniej niż najbardziej rozwścieczony pies.

Dziś, w przededniu pogrzebu naszej purpurowej miłości nie wiem nic. Nie rozumiem nic. Wiem tylko, że wpadłam w pułapkę zastawioną przez samą siebie i niczym egzotyczny motyl, trzepocąc bez sensu skrzydłami trawię własne ja. Szarpie się na gwieździstej pajęczynie konwenansów i przyzwyczajeń utkanej z mdłych obietnic i złudzeń... że będę umiała, potrafiła, trwała. Choć wiem przecież, że nie umiem, nie potrafię i nie wytrwam... choć Ciebie już nie ma.

Na wargach czuję jeszcze wilgotny ślad Twoich delikatnych ust, a w uszach brzmi echo Twych truskawkowo-piołunowych słów rzeźbiących we mnie jak woda w lodzie poczucie grzechu na tafli mej kosmatej duszy – nigdy nie będziesz szczęśliwa. W pamięci jeszcze słyszę trwożne bicie serca... które coraz wolniej i wolniej wybijało swój rytm. By wreszcie ostatni raz zagrać werblem requiem naszej miłości. Nie umiałam reanimować Twojego ja, które rozsypało się w popiół i diament. Popiołu ani diamentu nie widzę. Z naszej wielkiej miłości zostało nie wiem co... a ja nie wiem kim dzisiaj jestem.

Dziś jesteś lżejszy od fotografii z której wycinam Cię żelaznymi łzami. W głowie niczym nieustępliwie złośliwy nowotwór, Twoje błyszczące ja jak bańka mydła gryzie żółtymi kłami mnie w oczy. Bezkolorowe, bezkształtne i niejasne coś, któremu bezskutecznie próbuje znaleźć miejsce w haftowanej wisielcami białych róż prozie mego życia. Coś, najbliższe mi, coś co w każdym z nas tkwi, coś co odeszło – co waży mniej niż gram i coś czego tak potwornie jest mi z każdym dniem coraz bardziej brak. Coś co odchodząc zabrałeś mi, nie biorąc mnie ze sobą w rudy krajobraz Twego piekła.

A przecież wiesz, że tego – nie robi się kotu. Bo co ma począć teraz kot, kiedy został w pustym mieszkaniu sam? I czeka na coś co nigdy się nie wydarzy, na kogoś, kto nigdy nie zastuka w drzwi. I kot nie wie, że nie powinien mieć już nadziei. Już coś się tu nie zaczyna przecież jak zwykle i jak zwykle się coś tu nie kończy. Ktoś tutaj był i był, a teraz nagle zniknął i już go nie ma. I co ma począć teraz kot?

Dziś już nie ma nas. Dwa razy mi trudniej prosto stać. Bo zawsze trudniej na gruzach jest trwać. Po Twojej śmierci każdy mój dzień wrasta w noc. Teraz jestem sama, choć dalej jestem z kimś. Spaliłam Cię na stosie własnych marzeń i pragnień a dziś głupio pragnę by było inaczej. Codziennie smarowałam Tobą chleb, teraz jestem bezustannie głodna. Głodna Twojej miłości. Próbuję wciąż uciec przez deszcz i mgłę czasu lecz dopada mnie to, tak strasznie głupie zło. Wiem, że nikt z nas nie jest bez winy. Kiedy noc oplata nasze twarze bluszczem ociekającej czerwienią zdrady a ciało gnije jak własnej duszy wnętrze zdradzonej przed samą sobą... już rozumiem... Umrzeć, tego nie robi się kotu!

Jakże mam zatem widzieć nieskazitelną biel mojej sukienki, która w lustrze wciąż jest jeszcze czerwieńsza?

---

Aleksander Sowa

www.wydawca.net 


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz